sobota, 7 grudnia 2013

Memories

[ W oryginalnej wersji imię bohaterki to Aria- jednak zmieniłam je, gdyż nie chciałam, byście utożsamiali ją z tą, z tamtego postu]


       Zdarzyło się to rok temu, jednak wspomnień na pstrykniecie palcem nie wymażesz, w ogóle ich nie wymażesz. Nie znikną, będą trwały w twoim umyśle, ciągle dawały o sobie znać, wywierać te same emocje, to samo szczęście a jednocześnie ból. Urok wspomnień.

       Ellie leżała na łóżku tępo gapiąc się w sufit, w tle cicha muzyka wydobywała się z radia, które stało na komodzie po przeciwnej stronie. Znów to samo, to uczucie. Podniosła się od niechcenia i poszła do barku, wyciągnęła kieliszek i wino. Trochę się siłowała z korkiem, ale udało się. Usiadła tym razem na parapecie. Stary dres, wytarta koszulka, bark makijażu, włosy w nieładzie, tak można było ją dzisiaj opisać, dziura w sercu- taki właśnie miała stan. Stan chandry. Całe szczęście, że jej malutka siostra(Lilly) spała u swojej koleżanki- chyba najlepszej. Tak, to dziwne, że pięciolatka nocuje już u koleżanki, ale ona tak nalegała i prosiła. Ellie zgodziła się, zna ojca tamtej, to porządny facet, więc czemu nie. Popijała wino i patrzyła na ulice, na miasto. Szare miasto, które z pozoru jest takie szczęśliwe, a w środku pustka. Miasto łez, miasto nienawiści. Emocje w niej się kotłowały, łzy same cisnęły się na policzki, ona wcale nie chciała płakać, tak jakoś wyszło. Dziewczyna, która zawsze jest uśmiechnięta, szczęśliwa, pełna energii, dzisiaj z niej uleciała. Dzisiaj była szarą myszką, której świat nie rozumie, której zabrano to co kochała. Nie miała nigdy problemów z rodzicami, miała szczęśliwe dzieciństwo, żadne z rodziców jej nie biło, zawsze mogła do nich iść z problemem, miała w nich oparcie. Gdyby coś się stało, stanęli by za nią murem, jest tego pewna. Nie rozumiała dlaczego odeszli, tak nagle, nie zdążyła im powiedzieć, że ich kocha, podziękować za wszystko, nie przypuszczała, że TO się stanie tak szybko... Mija dzisiaj rocznica od ich śmierci. Tego feralnego dnia nigdy nie zapomni, a miał być najszczęśliwszym, co za pech. Upiła kolejny łyk, już nie z kieliszka a butelki. Zamknęła oczy a pojedyncza łza poleciała po policzku. Widziała to, jakby tam była w tej chwili, widziała wszystko od nowa.

Xxx

       Była na sali, brała udział w castingu na królową łabędzi w balecie. Dobrze jej szło, nawet bardzo. Muzyka leciała, a ona balansowała delikatnie i z gracją. Wykonywała właśnie temps leve, przejścia były niesamowite, jury było wręcz zachwycone 'grała' rolę białego łabędzia, zakończyła to pięknym reverence. Zaklaskali.
- Dobrze, jesteś znakomita co do roli białego łabędzia, ale czy poradzisz sobie z czarnym?- Usłyszała od przewodniczącego - Pokaż nam - Przełączyli na muzykę dynamiczną. Ustawiła się i na znak trenerki, która była tam razem z nią, zaczęła. Kiedy się okręcała w tle słyszała ciche „szybciej, szybciej”, „dasz radę, potrafisz to” Sama do końca nie wiedziała czy to ona w myślach się motywuje, czy to jej trenerka. Muzyka ustała, usłyszała krótkie 'dziękuje, proszę poczekać na zewnątrz' Zabrała swoje ciuchy i wyszła, zła, zła na cały świat, może jednak się nie postarała, może jednak się nie uda, tak bardzo pragnęła tej roli. Na korytarzu usiadła na ziemi i czekała, inne kandydatki świdrowały ją wzrokiem, nie wiadomo do końca czy to z podziwu, czy zazdrości czy czegoś jeszcze innego. Dobre trzy godziny tam wysiedziała, w końcu wyszli, wywiesili kartkę na drzwiach. Tłum w mgnieniu oka zebrał się przy kartce, nic dziwnego. Podniosła się i powoli ruszyła. W końcu udało jej się dotrzeć do karki, kiedy zobaczyła swoje nazwisko pod „Królowa łabędzi” uśmiechnęła się szeroko, nie wierzyła, dziewczyny, które z nią trenowały zaczęły ją przytulać i gratulować. W tym momencie była najszczęśliwsza na świecie, nikt nie mógł zburzyć jej tego stanu. Jej bajka trwała. Właśnie tu i teraz. Wyciągnęła telefon i wybrała numer mamy, zadzwoniła pełna radości, oznajmiając jej nowinę, krzyczała, skakała wokół własnej osi. Po krótkiej rozmowie rozłączyła się z rodzicielką. Przebrała się i wybiegła z budynku, chciała być już w domu, świętować z rodziną. Wsiadła w pobliski autobus zajmując miejsce przy oknie. Długo jednak nie pojechali, może z dwie góra trzy przecznice. Był wypadek a co za tym idzie? Korek i wstrzymanie ruchu. Kierowca autobusu powiedział, że to może długo potrwać więc warto wysiąść. Ellie tak zrobiła, wysiadła razem z większością pasażerów. Szła ulicą przyglądając się kraksie, samochód roztrzaskany, taki sam model jaki mieli jej rodzice. Porozrzucane pomarańcze leżące niedaleko auta. Tir, który wjechał w auto jej rodziców. Stojący mężczyzna z policjantami niedaleko tira, prawdopodobnie sprawca wypadku. Zatrzymała się, spojrzała jeszcze raz na rozwalone auto, przecież to nie mogą być oni....Podeszła bliżej, przedzierając się przez tłum gapiów.
-Aaaaa!!! Nie! Nie! Nieeee!- Zaczęła się drzeć, łzy napłynęły automatycznie kiedy zobaczyła twarz ojca który leżał w czarnym worku. Pobiegła do niego- Tato! Tatusiu nie!- Płakała, darła się, nie mogła uwierzyć w to co się stało. Policjant nie mógł jej odciągnąć. Chwila moment, gdzie jest w takim razie...? Rozejrzała się dookoła zapłakanym wzrokiem, szukając matki. Przeczołgała się na czworaka do niej i przytuliła ją, nie zważała na nic, na głosy ratowników, policjantów. Zdawało jej się, jakby czas stanął w miejscu, wszyscy się zatrzymali, była głucha cisza, nikogo dookoła nie widziała. Nie ogarniała do końca co się stało, trzymała w ramionach matkę i płakała. Po chwili wszystko wróciło, zdała sobie sprawę co właśnie wydarzyło. Kiedy dwóch policjantów ją odciągnęło, wyrywała się, kopała ich, krzyczała by ją zostawili w spokoju. Była w szoku.
-Zostawcie mnie! Ja, ja muszę przy niej być, puszczaj! - Biła policjanta pięściami, jego uścisk był mocny, nie dała rady się wyrwać, odpuściła. Przestała walczyć, łzy leciały jedna za drugą. Opadła z sił na kolana. Mężczyzna który ją trzymał, przytulił mocno do siebie. Wykorzystując ten moment jeden z ratowników wstrzyknął jej lek uspokajający. Zabrali matkę na nosze i ułożyli do karetki. Mężczyzna wsiadł razem z nią, przecież jej tak nie zostawi, po drugie musi od niej wziąć zeznania, oczywiście ich wyczucie czasu jest jak zwykle nie na miejscu.
       Karetka odjechała na sygnale. Ellie siedziała bez słowa, lek chyba działał, tępym i pustym wzrokiem patrzyła na leżącą matkę podpiętą pod aparaturę. Założyli na nią koc, choć ona i tak co chwile go ściągała, było jej gorąco, czy nie mogą tego zrozumieć? Po krótkiej chwili dojechali do miejskiego szpitala. Przewieźli ją od razu na salę operacyjną, dziewczynie oczywiście nie pozwolili wejść, jednak mogła zostać i patrzeć przez szybę. Policjant był obok niej, chciał z nią porozmawiać, jak na niego wsiadła, od razu umilkł. Czy ten człowiek nie mógł zrozumieć, przez co ona przechodzi?
      Wpatrywała się w szybę bez słowa, miała pustkę w głowie, w sercu, wszystko ją bolało. Modliła się, by uratowali jej mamę, by nie odeszła, przecież ona jej potrzebuje, a Lily? Co z Lily, mała potrzebuje jej jeszcze bardziej. Lekarze walczyli o życie Louise, mijała kolejna godzina. Dziewczyna była zdruzgotana. Coś się zaczęło dziać, lekarze byli podenerwowani, szybka reakcja, gwałtowne ruchy. Ellie rozszerzyły się źrenice, patrzyła to jednego to na drugiego, denerwowała się, spojrzała na aparaturę, która jest odpowiedzialna za pokazywanie tętna, co to zauważyła przeraziło ją. Jedna linia, jedna cholerna prosta linia. Otwartą dłonią uderzała w szybę dźwiękoszczelna, krzyczała. Mężczyzna, który był tam z nią i próbował wyciągnąć od niej informacje, znów zniewolił ją w mocnym uścisku. Zgon nastąpił o 11.59. Pod opieką lekarza pozwolili jej wejść się pożegnać. Weszła do środka totalnie bez życia, rozwalone włosy, rozmazany tusz. Stała nad nią, odsłoniła prześcieradło z jej twarzy
-Mamusiu- Wyszeptała cicho, usiadła na pobliskim krześle, chwyciła ją za rękę. Przez dłuższą chwilę zastygła w takiej pozycji. Zastanawiała się co jeszcze powiedzieć, nie wiedziała co, po prostu wstała i wyszła. Szła powoli przez korytarz, lekarz chciał z nią porozmawiać tak jak tamten policjant, ale do niej nic nie docierało. W oddali zobaczyła faceta, którego już widziała na miejscu wypadku, to był ten od tira. Przypomniała sobie. Podszedł do niej.
- Przepraszam, nazywam się...- Zaczął do niej mówić skruszony, w ręku trzymając czapkę.
- Ty skurwielu! Zabiłeś ich! Zabiłeś mi rodziców! - Zaczęła nim szarpać, wymierzyła mu soczysty policzek. On stał jak słup soli, nie drgnął nawet. Przestała. Spojrzała na mężczyznę, którego naprawdę to dotknęło, który wyglądał naprawdę źle. Patrzyła mu prostu w oczy- Nienawidzę Cię, nigdy Ci tego nie wybaczę gnoju Ty- Powiedziała z nienawiścią w głosie. Łzy ponownie naleciały do oczu, zaczęła płakać, kolejny wybuch, nie wiedziała co zrobić, została sama. Osunęła się na podłogę, kierowca tira przykląkł i ją mocno przytulił. Całemu  zajściu przyglądali się; policjant i lekarz, którzy byli w osłupieniu.


Xxx

       Otworzyła zapłakane oczy. Upiła dość spory łyk wina. Nie może uwierzyć, że to już rok, że to dzisiaj. Czas tak szybko leci. Patrząc przez okno, Ellie zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy się z nimi nie pożegnała, przy matce nie wiedziała co wydukać, a ojca widziała przez chwilę, no a później na pogrzebie. Może najwyższy czas zrobić to teraz? W rocznicę? Wstała z parapetu i usiadła przy biurku, zapaliła małą lampkę, wyjęła kartkę papieru i chwyciła długopis.

Kochani rodzice...
Tak naprawdę, nigdy się z wami nie pożegnałam. Bałam się. Nawet nie wiem od czego zacząć. Może na początku wam podziękuję, za wszystko co dla mnie zrobiliście, że mnie wychowaliście, że przelaliście na mnie miłość którą mieliście w sobie, że mnie wspieraliście w każdym momencie mojego życia. Przykro mi, że Lily tego nie doświadczy, ale nie martwcie się, postaram się ją wychować, najlepiej jak potrafię. Nie wiem co jeszcze tutaj zamieścić, bardzo Was kocham. Wasze zdjęcie widnieje przy moim łóżku. Wierzę, że teraz patrzycie na mnie i na Lily. Bardzo mi Was brakuje, nie umiem tego opisać. Sporo mnie nauczyliście, jestem wam wdzięczna za życie, za miłość. Już czas powiedzieć: Żegnajcie. Spoczywajcie w pokoju.

Dziękuje i kocham.
Ellie. „

      Nie przeczytała drugi raz tego listu, włożyła go po prostu do koperty i tak zostawiła. Dopiła do końca wino, wróciła na łóżko i tępo patrzyła w sufit, dopóki nie zasnęła.
___________________________________________________________________________
Drugie jest, ono również jest opublikowane na innym blogu,  jednak tutaj umieściłam drobne zmiany.
Podoba się? Krytyka? Wszystko zostaw w komentarzu.
 Xxx- przemieszczenie w czasie.
Adie.



 

piątek, 6 grudnia 2013

Pewnego razu w Londynie


             Dawno, dawno temu, choć nie tak dawno jak nam się wydaje, bo to było parę lat temu…
            Pewnego wieczoru, w Londynie, w swoim mieszkaniu, w swoim łóżku leżała Aria. Patrzyła w sufit. Nie mogła spać, łzy spływały jej po policzkach. Wspomnienia wciąż dawały o sobie znać. Jake cały czas siedział jej w głowie i nie miał zamiaru odchodzić. Aria nie mogła tego dłużej znieść; chciała napić się czegoś mocnego, dlatego gwałtownie wstała z łóżka. Niestety, nie znalazła nic odpowiedniego u siebie w barku. Właśnie to skłoniło ją do tego, by wyjść w końcu z domu. Przed wyjściem jednak poprawiła makijaż i włosy. Ubrała się ładnie, bo mimo wszystko chciała dobrze wyglądać. Nie chciała dać po sobie poznać, że coś ją męczy.
            Nie wiedziała dokładnie, gdzie się kieruje, po prostu szła przed siebie miastem. Po jakimś czasie dotarła do jednego z barów, gdzie również było karaoke i parkiet do tańczenia. Usiadła przy barze, na samym końcu, aby nikt jej nie przeszkadzał, a tym bardziej się przystawiał. Nie miała na to ochoty. Zamówiła jednego z silniejszych trunków.
            Po paru minutach podszedł do niej barman z kolorowym drinkiem, mówiąc:
            - To od tego faceta – niedyskretnie wskazał go palcem.
            Rozejrzała się po pomieszczeniu, udając, że nie wie, o kogo chodzi. W końcu jednak jej wzrok zatrzymał się na pewnym mężczyźnie, który siedział po drugiej stronie baru. Pił whisky i wyglądał jak ona; smutny i zmagający się z jakimś tragicznym wydarzeniem ze swojej przeszłości. Nie odwróciła od niego wzroku, kiedy ten na nią spojrzał i uniósł szklankę, zapraszając ją do siebie.
Po chwili namysłu Aria wstała i podeszła do niego.
            - Dzięki za drinka, ale nie jestem pewna, czy mogę to wypić.
            - Jak chcesz, mogę spróbować – odpowiedział, lekko zachrypniętym głosem.
            - Okej, masz – podała mu szklankę bez zastanowienia.
            Mężczyzna, który był brunetem o błękitnych oczach, wziął szklankę z kolorowym napojem. Wziął dwa łyki i odłożył.
            - To co, teraz czekamy na to, czy padnę tutaj od razu, czy za pięć minut? – uśmiechnął się lekko.
            - Nie no, dobra, wierzę ci – usiadła obok niego. – Co tu robisz? Samotny? Nikt na ciebie w domu nie czeka?
            - Nie czeka – rzucił krótko; można było wyczuć w tym smutek.
            - Wiem, co czujesz – westchnęła ciężko i napiła się drinka, którego postawił jej nieznajomy.
            On tylko kiwnął głową.
            - Jestem Ren – podał jej rękę.
            - Aria – uścisnęła jego dłoń.
            I tak zaczęli ze sobą rozmawiać. Czasem nawet się śmiali tak, że osoby w najbliższym otoczeniu się na nich spojrzały. Ale oni mieli to gdzieś. Liczyło się to, że nie dręczyli się wspomnieniami. Zapomnieli o bólu i o wyniszczającej tęsknocie. Alkohol i dobry kompan sprawili, że Aria i Ren zapomnieli o szarej rzeczywistości. Świetnie bawili się w swoim towarzystwie do czasu, kiedy Aria powiedziała:
            - No daj już spokój, Jake!
            W tym momencie dziewczyna zamarła. Uśmiech znikł z jej twarzy. Spuściła wzrok.
            - Mam na imię Ren – przypomniał jej spokojnie. – Ale jak już wspomniałaś o Jake’u, to możesz mi o nim opowiedzieć. Domyślam się, że to on jest powodem twojego smutku.
            - Skąd wiesz, że się smucę?
            - Widziałem to na początku, kiedy weszłaś do tego baru.
            - Mogę powiedzieć to samo o tobie. Też nie wydawałeś się zbyt szczęśliwy, kiedy postawiłeś mi drinka.
            Teraz Ren spuścił wzrok. Minęły już trzy lata od wypadku. Powinien o tym komuś powiedzieć, zwierzyć się. Może wtedy skończyłyby się koszmary. Może w końcu pogodziłby się z tym, co się stało. Może w końcu poczułby się lepiej.
            Bo właściwie, pewnie już jej nigdy nie spotka. Zaraz wylatuje do Nowego Jorku, ona pewnie tu zostanie albo pojedzie gdzie indziej. Przecież jakie jest prawdopodobieństwo spotkania jej ponownie na tym świecie?
            - Okej, opowiem ci, ale ty mi potem opowiesz o Jake’u. Zgoda?
            - Zgoda – odpowiedziała po chwili zastanowienia.
            Ren dopił whisky do końca, westchnął głęboko. Nie potrafił jednak patrzeć jej w oczy, kiedy zaczął opowiadać.
            - Nie byłem grzecznym dzieckiem. Robiłem, co chciałem. Jakieś zamieszki i bójki to była norma. Ale wtedy, na studiach, poznałem Annie. Kobietę mojego życia, w której zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Chodziliśmy ze sobą. Ona zrobiła ze mnie porządnego człowieka. Wkrótce wzięliśmy ślub.
Kiedy Aria usłyszała słowo „ślub”, coś ścisnęło jej serce. Odruchowo spojrzała na swoją dłoń, na której na jednym z palców miała założony pierścionek zaręczynowy. Nic jednak nie powiedziała. Słuchała go dalej.
- A później urodziła nam się córeczka, Jasmine. Była podobna do Annie – uśmiechnął się lekko na samo wspomnienie. Miał ich zdjęcie w portfelu, ale wolał to zatrzymać dla siebie. – Byliśmy naprawdę szczęśliwą rodziną do czasu, kiedy pozwoliłem im jechać Monorailem* do przedszkola Jasmine. Spieszyłem się do pracy i nie mogłem ich odwieźć. Niestety pociąg wykoleił się. Zginęły na miejscu – zakończył swoją opowieść, nalewając sobie nerwowo whisky.
Nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Nie wiedziała, co mu powiedzieć, jak się zachować.
- Wiem, co czujesz – odparła i zamówiła sobie kolejnego drinka. Długo nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wzrok zatrzymała na prawej dłoni. Uśmiechnęła się do siebie. – To było jeszcze w szkole średniej. Zabawna historia; dogryzaliśmy sobie, uprzykrzaliśmy sobie życie. On był kapitanem drużyny lacrosse, a ja cheerleaderek. Wszystko zmieniło się, odkąd na jednych z zajęć przydzielono nas do jednej grupy. Ale to była III wojna światowa. Ale trzeba było zrobić ten projekt. I od tego wszystko się zaczęło; zaczęliśmy się spotykać coraz częściej, zeszliśmy się. Ludzie się dziwili, ale my to mieliśmy gdzieś. Po trzech latach związku zabrał mnie do naszej ulubionej kawiarenki i oświadczył mi się – ponownie uśmiechnęła się do siebie. – Uwierz, byłam wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. Planowaliśmy ślub po skończeniu liceum.
Ren również się uśmiechnął, słuchając jej. Przypomniał sobie, jak czuł się wtedy, kiedy Annie przyjęła oświadczyny.
- Niestety, skończyło się tylko na planach – kontynuowała – ponieważ pewnego wieczoru, kiedy wracaliśmy z jednej z imprez, zostaliśmy napadnięci przez trzech skurwysynów. Jeden mnie trzymał, dwóch go biło, a ja nic nie mogłam na to poradzić – zawiesiła głos, czując łzy w oczach. – Ugodzili go dwa razy nożem w brzuch… Upadł na ziemię, a oni uciekli. Umarł mi na rękach – wyszeptała, a łzy ponownie popłynęły po jej policzkach.
Ren bez zastanowienia przytulił ją do siebie. Mocno ją objął, pozwalając jej się wypłakać.
            Chwilę tak trwali, aż w końcu Aria odsunęła się od niego.
- Przepraszam – powiedziała cicho. Bez słowa wstała i skierowała się do łazienki.
Po kilkunastu minutach wyszła. Zdziwił ją widok Rena, który trzymał w ręce całą butelkę whisky.
- Chodź, zabieram cię stąd – powiedział, wolną ręką łapiąc ją za dłoń. – Spokojnie, nie zgwałcę cię ani nie zabiję.
- Nie byłbyś w stanie – pokręciła głową.
Ren zaprowadził ją do wyjścia.
Na zewnątrz złapali jedną z tych starych, angielskich taksówek. Wsiedli do środka.
- Pan jedzie przed siebie – poinformował go Ren. – Koszty nie grają roli.
I ruszyli ulicami Londynu, podziwiając widoki za oknem. Przy okazji nawiązując kolejną rozmowę. Trochę pili, trochę się śmiali. Kierowca też miał z niech niemały ubaw. Za prośbą nawet pogłośnił im radio. Aria i Ren śpiewali w najlepsze, podrygując w rytm muzyki.
Zatrzymywali się w paru miejscach, ale kazali taksówkarzowi na nich czekać. Zaczepiali obcych ludzi, żeby porobili im zdjęcia. Bawili się przy tym doskonale i mieli gdzieś, że ludzie się na nich dziwnie patrzą.
            Jadąc dalej tą samą taksówką, znów się śmiali, pili i rozmawiali nie tylko ze sobą, ale także z kierowcą.
- Czekaj, czekaj – przerwała nagle Aria. – Słyszysz?
- Ale że co?
            - No muzykę. Panie – zwróciła się do kierowcy taksówki. – Otwórz pan ten szyberdach!
            I otworzył. Aria uniosła się i wyjrzała przez niego.
            - Chodź tu do mnie – powiedziała jeszcze do Rena, który od razu znalazł się obok niej.
            No i teraz dopiero zaczęli się śmiać. Słyszeli muzykę, która płynęła z oddali. Odbywał się tam jakiś koncert czy festyn czy inne takie. A oni unieśli ręce w górę i krzyknęli coś. I znowu się śmiali.
            - Może pan się zatrzymać? – zapytał Ren, chowając się z powrotem w taksówce.
            Zatrzymał się, a mężczyzna wyciągnął Arię w stronę tańczących. Bez ceregieli przyciągnął ja do siebie. Objął ją jedną ręką w tali, a drugą złapał jej dłoń. Zaczęli tańczyć tak, jakby nikogo innego tutaj nie było.
            Aria była szczęśliwa; nic ją nie interesowało, zapomniała o całym świecie. Ważne dla niej było tu i teraz. Uśmiechała się nawet tak, jak za dawnych czasów. Dawno tak z nikim nie tańczyła, a Ren był naprawdę dobrym partnerem. Okręcał ją, to znów przyciągał do siebie, unosił ją. I tak minęła im godzina. W końcu zdecydowali się opuścić to miejsce i udać się do kolejnego. Przed odjazdem, kupili sobie jeszcze jedną butelkę whisky.
            - Powiem ci, że jesteś świetnym tancerzem – powiedziała z szerokim uśmiechem.
            - A wiesz, że ty też? – odpowiedział, kiedy w końcu złapał oddech. – Trudno za tobą nadążyć – zaśmiał się.
            - Ależ ma się ten talent – odrzuciła włosy do tyłu, po czym zaczęła się śmiać.
            Ale on do niej nie dołączył. Wpatrywał się w nią przez chwilę, aż w końcu ujął jej twarz w dłonie, zamknął oczy i pocałował ją czule w usta. Świat zawirował i nie wiedzieli, czy to za sprawą wypitego alkoholu, czy tego, co się teraz działo.
            Jednakże po krótkiej chwili odsunął się od niej.
            - Przepraszam – wymamrotał. Aria była w lekkim szoku, nie dowierzała w to, co się właśnie stało. – Nie powinienem…
            Przerwała mu, pocałunkiem w usta, ale trochę namiętniejszym niż ten, którym on obdarował ją parę sekund temu.
I co z tego? Przecież i tak mieli się więcej nie spotkać.
_______________________________________________________________________
Pierwsze już jest. Napisane razem z Ace- jest to przyjaciółka i  współautorka tego zacnego teksu :D
Mam nadzieję, że się podoba.
Aria - Wizerunek:  Holland Roden
Ren - Wizerunek:  Ian Somerhalder

czwartek, 5 grudnia 2013

Raz dwa trzy, próba mikrofonu.

blablabla

Cześć, próba mikrofonu.

 Mam 19 lat, blog powstał spontanicznie, taki przypływ  "a założę sobie" Co by tutaj napisać jeszcze, studiuję Pracę socjalną w Poznaniu, pierwszy rok. Moje życie jest w miarę poukładane, mam rodzinę, przyjaciół, którzy zawsze mnie wspierają i mogę na nich liczyć, nawet jak zadzwonię o 4 nad ranem. Tak kocham ich. Dobra, już, trochę odbiegłam od tematu, po co ten blog powstał. Tak, lubię napisać czasami jakieś opowiadanie, więc stwierdziłam, czemu by się nimi nie podzielić, może akurat przypadną wam do gustu. Krytyka mile widziana, bo każdy popełnia błędy a wy jesteście od tego, by je ewentualnie wskazać a ja, by ich więcej nie popełniać a przynajmniej starać się. 

A i jeszcze jedno: niektórzy mogą mnie kojarzyć z blogów grupowych.

Adios.